Ruchome schody

niedziela, 17 listopada 2013

1.Kiedy łzy przykryją widok na świat.

Zamknęłam oczy próbując pozbyć się bólu, który z każdą sekundą narastał a ja czekałam, aż wybuchnę. Wyraźnie czułam zapach paliwa i dymu, który powiewał nade mną tworząc szare obłoki. Nie słyszałam Rona, nie słyszałam Rose była kompletna cisza przerywana jedynie moimi krótkimi oddechami.
Z daleka dochodził sygnał samochodu policyjnego i karetek, które razem wyły tak głośno, że rozbolały mnie uszy.
-Proszę Pani ? Słyszy mnie Pani ? - usłyszałam tuż nad swoim uchem, jakby przez mgłę ale nie odpowiedziałam. Zemdlałam.

----
Z daleka słyszałam ciche rozmowy osób, które najpewniej były w tym samym pokoju co ja.
Moją czaszkę rozsadzał ból, który zaraz potem pojawił się w klatce piersiowej i lewej nodze.
Cicho mruknęłam z niezadowolenia co od razu spowodowało gwałtowne nagromadzenie ludzi
-Hermiona ? - usłyszałam cichy szept, który był mi tak dobrze znany. Poczułam jak moją wolną rękę otacza drobna dłoń Ginny, przez której ciało przechodziły gwałtowne dreszcze.
W momencie kiedy w końcu udało mi się uchylić powiekę, światło białych lamp oślepiło mnie całkowicie.
-Proszę się nie ruszać – do moich uszu dobiegł głośny, męski głos, który ewidentnie nie przyjmował sprzeciwu.
Kiedy po kilku minutach mój wzrok odzyskał dawną ostrość, o mało nie krzyknęłam z przerażenia widząc ilość ludzi nagromadzonych wokół mnie. Kika pielęgniarek krzątało się pomiędzy półkami,
trzymając w dłoniach eliksiry o różnych barwach. Tak jak się spodziewałam obok mnie, na niewielkim krzesełku siedziała Ginny, której twarz była dziwnie blada. Widząc, że ją obserwuje uśmiechnęła się delikatnie, ale jak dla mnie był to jedynie nieudany grymas.
-Tak się cieszę, że się obudziłaś – szepnęła cicho zakładając kosmyk rudych włosów za ucho, dopiero wtedy zwróciłam uwagę na mężczyznę stojącego trochę dalej.
-To jest Teodor Nott, dzięki niemu wyszłaś z tego – delikatnie schyliła głowę ku mojej twarzy.
Od razu przypomniał mi się ślizgon, zwykle samotny i cichy, którego ojciec służył jako śmierciożerca. Mimowolnie mu się przyjrzałam, uważnie przyglądając się jego czarnym włosom i błękitnym oczom., mogłam rzec, że jest przystojny ale przecież mam męża..
Obrazy z wypadku od razu naleciały do mojej głowy z prędkością Błyskawicy, a pod moimi powiekami zaczęły gromadzić się łzy.
-Gdzie Rose ? - zapytałam a w pokoju zapanowała cisza
-Pani córka jest w ciężkim stanie – głos zabrał Teodor, który jak do tej pory wolał być obserwatorem. Głośno załkałam pociągając nosem.
-A Ron ? Gdzie mój mąż ? - uważnie przyjrzałam się twarzy doktora, która momentalnie się spięła. Spojrzałam na Ginny, która niespodziewanie zaczęła jeszcze mocniej drżeć, a spod jej powiek powoli wypływały łzy
-Pani mąż miał za dużo obrażeń, niestety nie udało nam się go odratować – Czarnowłosy podszedł bliżej patrząc na mnie współczującym wzrokiem, następnie ręką pokazał wszystkim aby wyszli. Nawet Ginny opuściła sale.
Tępym wzrokiem wpatrywałam się w błękitną ścianę, a do moich oczu zaczęły napływać łzy, których mimo wszystko nie chciałam powstrzymywać.
Musiałam płakać, inaczej się nie dało. Ron nie żyje. Mój ukochany, mój obrońca, mój wybawiciel odszedł...
Ta wiadomość przychodziła do mojego mózgu z takim trudem, że głowa zaczynała mnie boleć. Załkałam głośno chowając twarz w dłonie, które miały temperaturę lodu. Nie chciałam wierzyć, ale w głębi duszy wiedziałam, że to prawda. Czułam, jak mocno się trzęsę, jak moje ręce drżą a serce rozrywa się powoli. To koniec mojego szczęścia, które miałam nadzieje, że będzie trwało wiecznie..

----

-Hermiono, może chcesz zobaczyć Rose ? - usłyszałam Ginny, która od kilku dni próbowała namówić mnie ciągle na to samo. Kolejny raz pokręciłam przecząco głową, wywołując tym samym zrezygnowanie na twarzy rudowłosej.
Od śmierci Rona minęły 3 dni, a ja nadal zachowywałam się jak robot, który je bo musi, śpi bo musi i kiwa głową bo tak trzeba. Ginny, która pomimo tego, że z Harrym zerwała już bardzo dawno nadal pozostała panną, nałogowo pracującą w Ministerstwie Magii. To ona była dla mnie poparciem w sprawach, w których Ron był bezradny i całkowicie zbędny. Była dla mnie laską, która wręcz na siłę chciała abym powróciła do świata żywych, do którego na pewno nie należałam.
Siedziałam na szpitalnym łóżku, smutnym wzrokiem wpatrując się w brązowe oczy Ginny, które pomimo wyraźnego cierpienia chciały być wesołe. Z tego strasznego miejsca miałam się wynieść już za 2 dni, czyli wtedy kiedy jest pogrzeb mojego męża. Niestety do domu szwagierki , która zaoferowała pomoc wrócę sama. Rose pomimo dobrej opieki nie jest w najlepszym stanie i jeszcze długo ma tu zostać.
Na myśl o mężu i córce moje serce na nowo pękało, rozrywając tym samym małe nitki, które chciały zaszyć wszystkie dziury. U córki nie byłam ani razu, nie chciałam tam iść i rozrywać wspomnień a w szczególności widzieć jej małe, drobne ciałko zakryte licznymi urządzeniami. Przed snem widziałam twarz uśmiechniętego Rona, którego tak kochałam...
To nie było sprawiedliwe, że Stwórca tego świata zabrał mi tak ważną osobę, jak tlen dla innych.

----

Zamknęłam ostatnią torbę z wszystkimi ciuchami jakie mogłam tu nosić. Po raz setny tego dnia rozejrzałam się po sali szpitalnej, którą dzieliłam jedynie 5 dni, ale mimo to wiązała ona wiele wspomnień, złych wspomnień. Kiedy usłyszałam pukanie do szklanych drzwi rzuciłam ciche „proszę”, a do pokoju wszedł doktor Nott.
-Pani Wesley – momentalnie posmutniałam, a moje ręce zaczęły się trząść – Moim, jak i innych lekarzy zdaniem jest już pani w stanie, którym można wracać do domu. Proszę jednak zbytnio się nie denerwować, gdyż pani serce trochę wycierpiało i w wyniku zbyt dużego stresu może dojść do niezagrażającego życiu zawału.
Skrzywiłam się na słowa Notta, owszem mówili mi o tym, ale miałam nadzieję, że coś z tym zrobią. Zresztą, jak ja mam się nie stresować w takiej sytuacji ?
W oczach znowu poczułam słone łzy, które od kilku dni nie odstępowały mnie o krok.
Po krótkiej ciszy jaka zapanowała pomiędzy nami spróbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł niestety jeden, wielki grymas
-Bardzo dziękuje za pana opiekę. - podałam mu dłoń, którą on delikatnie ścisnął – Czy wie pan może kiedy będę mogła zabrać córeczkę ? - wyszeptałam cicho. W przeciągu tych 2 dni przemyślałam wszystko i stwierdziłam, że Rose nie może stracić dzieciństwa przez śmierć ojca, którego praktycznie nie znała, dlatego będę się starała jej to wynagrodzić.
Oczywiście zrobię to, kiedy sama się pozbieram i będę już na tyle silna aby stawić czoła nowym problemom.
-Niestety nie. Proszę się zapytać lekarzy opiekujących się Rose. Ginny już czeka na panią
-Zdziwiona popatrzyłam na młodego ślizgona, który jak by nigdy nic powiedział „Ginny” a nie „Wesley”. Po krótkiej chwili sztywnym krokiem z pochyloną głową ruszyłam w stronę korytarza wskazywanego przez Teodora. Zza ściany wyłoniła się Ginny, która jak na mój gust starała się pokazać, że jest z nią w porządku. Nie wyszło. Powolnym krokiem podeszłam w jej stronę po raz setny tego tygodnia rzucając się w jej ramiona. Czułam jak gładzi mnie delikatnie po włosach w geście uspokojenia, wycierając spod moich powiek łzy, które ciągle wypływały. Dopiero, kiedy w miarę się uspokoiłam a moje mięśnie się rozluźniły Ginny złapała mnie za rękę i powolnym krokiem skierowała nas na oddział Pediatrii Dziecięcej.
----

Smętnymi ruchami gładziłam czarną spódnicę do kolan, w której lada moment miałam się zjawić na cmentarzu. Ciasny kok na czubku głowy, czarna bluzka i marynarka, tak wyglądał mój obecny strój. Spojrzałam w swoje lustrzane odbicie, w którym załzawione oczy były bardzo wyraźne na czarnym tle. Ginny była już na dole ubrana równie czarno jak ja, w tym momencie popijała kawę czekając na moment, kiedy będę gotowa zejść.
Z cichym westchnieniem wstałam z małego taboreciku i skierowałam się w stronę drzwi, gniotąc czarną jak smoła chustkę. Tuż przy drzwiach stanęłam, moją uwagę przykuło zdjęcie z mojego wesela, kiedy to Ginny była moją druhną. Nie chcąc przywoływać wspomnień wybiegłam ile sił w nogach.
----

Wstałem otrzepując się z brudu, który powstał na moich kolanach przez klękanie. Na białym nagrobku delikatnie położyłem czerwone róże, które moja matka tak lubiła..
Tak.. Narcyza Malfoy odeszła z tego świata nie dawne pół roku temu, mimo to rany nadal krwawiły. Ostatni raz posłałem smutne spojrzenie w stronę zdjęcia, na którym moja rodzicielka uśmiechała się delikatni. Jak najszybszym krokiem chcąc wynieść się z tego miejsca zacząłem iść w stronę bram głównych, ale moją uwagę przykuł jeden nagrobek.
Całą jego powierzchnie zasłaniały wieńce, kwiaty i znicze, które uniemożliwiały mi zobaczenie kto tym razem odszedł z tego świata. Naprzeciw grobu stała jakaś kobieta, do której zacząłem powoli iść chcąc dowiedzieć się, co się stało. Kto tym razem umarł ?
Zważając na ilość kwiatów musiała być to osoba rozpoznawalna, o której śmierci zupełnie nie wiedziałem... Swoją niewiedzę mogłem tłumaczyć długim pobytem we Włoszech, które opuściłem dopiero 2 dni temu. Cicho, niczym wiatr stanąłem obok kobiety, której twarzy nie widziałem, ale musiała być młoda.

-Przepraszam, wie może pani co się stało ? - szepnąłem cicho zwracając swoje stalowe tęczówki w jej stronę

niedziela, 3 listopada 2013

Prolog

Po ciężkiej walce na śmierć i życie wojnę czarodziejów wygrało dobro,  a wszyscy śmierciożercy ponieśli kare.  Ludzie od nowa uczyli się spokojnego i bezpiecznego życia, bez tropicieli i szpiegów, bez zagrożenia.
Z czasem każdy wrócił w tryb życia podobny do tamtejszego, wspominanego w snach i marzeniach razem ze zmarłymi, za którymi tak tęsknili. Rodzice byli spokojni o bezpieczeństwo swoich dzieci, a pociechy były pewne że w domu zawsze ktoś będzie czekał. U mnie było podobnie, z czasem nauczyłam się żyć z bólem spowodowanym tak wielkimi stratami. Snape, Dumbledore, Fred, Lupin, Tonks.. ich twarze nawiedzały mnie w snach, z których nie mogłam ich wyrzucić. Wyjść z tego pomógł mi Ron, który bez zbędnych słów oznajmił, że mnie kocha i chce spędzić ze mną resztę życia a ja oczywiście odwzajemniałam to uczucie.
To co było potem działo się jak we śnie, w dobrym śnie.. Ślub jak z bajki, nowe mieszkanie w Dolinie Godtryka i ciąża. Pamiętam jaka byłam szczęśliwa... jaki on był szczęśliwy, że będzie mieć dziecko.
Wtedy mogłam powiedzieć, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie, a moje szczęście pogłębiło się, kiedy na świat przyszła moja córeczka Rose.
Ale jednego dnia wszystko legło w gruzach. Pamiętam jak ja, Ron i nasza córeczka wracaliśmy z obiadu u Molly, tym cholernym latającym wozem. W pewnym momencie silnik zgasł, coś się popsuło i runęliśmy na ziemie. Potem był już tylko strach i ciemność.